Na samym początku może trochę o tym, jak do tego doszło. Z Dominikiem znamy się już naście lat i cały czas ze sobą wędkujemy. Najśmielsze pomysły, jakie przyjdą nam do głowy, oczywiście wędkarskie staramy się realizować i nie ma żeby jeden czy drugi wymiękał na robocie. Za każdym razem, jest krótka piłka, jedziesz czy nie? Tym razem wybraliśmy się na jazie!
Jeszcze żaden nie odpuścił wyjazdu
Do tej pory nie zdarzyło się, żeby jeden czy drugi nie był dyspozycyjny i odpuścił nawet te najśmielsze zachcianki wędkarskie. Tu muszę dodać, że każdy z nas prócz pasji wędkarskiej, musi spełnić się też zawodowo. Także w tygodniu pracujemy i naszym biurem nie jest łódź ani nabrzeża otaczających nas wód. Wcale nie oznacza, że nie wędkujemy w tygodniu po pracy w szczególności, kiedy dni są dłuższe i można jeszcze po pracy pohasać po miejscówkach albo popływać łodzią do wieczora. Wielokrotnie możliwość wyjazdu na ryby ułatwiają nam piątkowe dni.
Obaj kończymy pracę pomiędzy godziną 13 a 14. Z tym że ja codziennie kończę o 14 i mam troszkę więcej czasu na spełnianie się wędkarsko. Dobrze, że mam taką pracę. Zazwyczaj jakieś dalsze wyjazdy w nowe tereny planujemy z wyprzedzeniem, ale tym razem było zupełnie inaczej. W piątek rano rozmawiamy przez telefon o planach na weekend, a Domin odpala, że pojechałbym gdzieś nad rzekę. Ja po chwili zastanowienia dodaję, że dla mnie też nie ma problemu się przejechać.
Kilkaset kilometrów to nie problem
Teraz pozostało wybrać miejscówkę i życzyć sobie szerokiej drogi. Wybór padł na malowniczą rzekę na północy. To tylko niecałe 350 km od domu. Podstawowe wiadomości o miejscu znajdujemy w sieci. Wiemy, że możemy się spodziewać szczupaków, troci, pstrągów i okoni. Nikt nie wspomina o jaziach. Wiemy, że jest to kawał rzeki z różnymi miejscami, jak i różnym uciągiem wody. Resztę postanowiliśmy osobiście sprawdzić na miejscu i dostosować się do panujących warunków po przyjeździe na miejsce. Namiot, śpiwór i grill zawsze czekają w gotowości i zawsze są chętne na wyjazd. Co do samego jedzenia, mam zawsze w domu jakieś zupy w puszcze, konserwy, suszoną wołowinkę bądź kabanosy i zawsze jakaś rezerwowa paczka kiełbasy też się znajdzie w zamrażarce na ognisko. Termosy też zawsze czekają w pogotowiu i lubią być często napełniane. A pieczywo do zakupienia po drodze. W dzisiejszych czasach nawet na stacji paliw można zrobić resztę zakupów.
Sprzęt, który mnie wspierał
Teraz pewnie chodzi Wam po głowie, a co ze sprzętem. Na swoim przykładzie spróbuję Wam to przybliżyć. Wędki mam zawsze w pokrowcach, a jest ich kilka. Posegregowane są i dopasowane pod ryby, na które jeżdżę zarówno wielkością, jak i odpowiednimi długościami. Sięgam ręką po pokrowiec i bez sprawdzania mogę bezpiecznie spakować do auta i wiem, że na pewno niczego mi nie zabraknie. Co jest w środku? W pokrowcu mam 4 wędki, dwie dłuższe i dwie krótsze. Z dłuższych wędek mam do dyspozycji dwie gramatury wyrzutu, ale w tej samej długości. Pierwsza z nich to wędka o gramaturze do 35 gram pod bombarde, druga to wędka o gramaturze do 28 gram wyrzutu. Pozostałe dwie wędki to wędka 2,70 metra i gramaturze wyrzutu do 28 gram, ostatnia to najkrótsza z wędek, wędka 2,40 metra długości i 18 gram końcowego rzutu, które można fajnie przystosować w wąskich miejscach, które chcemy obławiać.
Kołowrotek na jazie…i to co na niego nawijam
Co do kołowrotków, to operuję wielkościami od 2000 do 3000 wielkości. Na szpulach mam nawinięte plecionki w ciemnym jak i pomarańczowym kolorze. Co do średnic linek to używam rozmiarówkę 0,06 i 0,10 to z tych cieńszych, pozostałe średnice to 0,12 i 0,16 do bombardy. Żyłek nie mam nawiniętych na szpulach zapasowych, ale mam zawsze dwie średnice z sobą w torbie są to dwa rozmiary 0,25 i 0,30. Wszelkiego rodzaju pudełka z przynętami mam posegregowane, opisane i wszystko poukładane w środku tematycznie. Tu raczej nie będę pisał jak, bo każdy pewnie ma swoją technikę dopasowywania przynęt.
W drogę!
Teraz szybki powrót do domu, jeszcze szybsza akcja pakowania i po chwili siedzę, w samochodzie jadąc po Dominika. Jak zawsze humory po drodze dopisują i w miarę szybko podróż mija na rozmowach o rybach. Po przyjeździe na miejsce rozbijamy obozowisko. Potem idziemy zaliczyć zwiad nad brzegami naszej upragnionej rzeki. Stan wody zadowalający i na samą myśl, że z samego rana szpady bierzemy w dłoń, to uśmiech pojawia się od ucha do ucha. Teraz tylko mała kolacja i po dwa głębsze, bo ruda tańczy na stole. Z samego rana podejmuje decyzję co do wyboru sprzętu. Wówczas stawiałem na wędzisko o długości 2.70, krótsze i dłuższe zostaje. Najpierw ruszamy w górę rzeki, gdzie jest dobry uciąg z masą kamieni, powalonych drzew, co stanowi dobre kryjówki dla ryb. Dokładnie obrzucając miejsca woblerami i obrotówkami trafiamy na wszędobylskie szczupaki. Doławiamy dwa małe pstrążki i to w pierwszym dniu na tyle.
Drugi dzień zaczynamy przy samym obozowisku. Tu w pewnym miejscu woda zwalnia, robi się szerzej i mamy pod ręką rozlewisko. Z pierwszymi promieniami słońca ryby zaczynają żerować, ucztę sobie zrobiły na przeciwległym brzegu i w najlepsze zbierają, to wszystko, co spadnie z drzew do wody. Dzięki temu, że brodzimy, jesteśmy w stanie podać przynętę pod drugi brzeg. Więc zaczyna się przysłowiowe kombinowanie. W ruch idą mikro wahadełka, obrotówki i małe woblery. Cały czas nie jesteśmy świadomi, co to za rybki zbierają wszystko z powierzchni wody.
Pierwsze brania i pierwsze jazie na haku!
Po dłuższej chwili przy obrotówce w rozmiarze 3 następuje branie, niestety niewcięte. Za chwilę kolejne i też puste. Skoro kolor im przypasował, to schodzimy z rozmiarem i podmieniamy na ten sam model tylko tym razem w rozmiarze 2. Jakie jest moje zdziwienie, że w pierwszym rzucie następuje branie, zacięcie i rybka wisi na drugim końcu wędki. Po krótkim holu rybka ląduje w podbieraku i teraz ze stu procentową pewnością wiemy, że te wielkie żarcie urządziły sobie jazie na sterydach. Dzieląc się wiadomością, na co wzięła, następuje zmiana przynęt na pozostałych kijach i teraz z Dominikiem zaczynamy wędkarskie jaziowe eldorado.
Jaki kolor przynęty nam się sprawdzał na jazie?
Z premedytacją nie piszę o kolorze przynęty, ponieważ ryby i każda woda jest inna. Każdy musi wypracować swoją fartowną przynętę. Łowimy na zmianę piękne ryby. Nie, które z holi trwają znacznie dłużej i ryby są coraz większe. Łowimy sporo pięknych jazi. Kilka ryb schodzi z kija po urwaniu fluorocarbonu, tak bywa, jak chce się łowić cieniutko. Wyciągając szybkie wnioski zmiana przyponu na grubszy i teraz już niestraszne są ryby o większym gabarycie. Po zmianie przyponu wszystkie ryby są holowane do podbieraka i nie ma mowy o spadkach z kija. Każda ryba jest zapięta za górną wargę. Problemu z odhaczaniem ryb nie mamy żadnego, ponieważ przestrzegając obowiązujących przepisów wszystkie przynęty mamy uzbrojone w pojedynczy haczyk. Wszystkie rybki po krótkiej sesji zdjęciowej wracają w dobrej kondycji do wody.
Nie tylko jazie lądowały w podbieraku
Kiedy promienie słońca są coraz wyżej i słońce zbliża, się do najwyższego punku to brania, są coraz rzadsze i potem zanikają. Nie znaczy, że w pozostałym czasie nie można połowić. Teraz okonie zaczynają swoje wielkie żarcie i są to ryby słusznych rozmiarów. Kiedy indziej zapoznam Was z pasiastymi rozbójnikami z urokliwej rzeki. Teraz wracamy w popołudniowej sesji do ponownego łowienia jazi. Czym promienie słoneczne zaczynają mniej świecić, tym ryby nabierają ponownego wigoru i w najlepsze z każdą upływającą minutą zaczynają wielkie żarcie. Jest to teraz czas dla nas. Teraz możemy się cieszyć ponownymi braniami i ostatnimi promieniami słońca. Czym bliżej zmroku tym brania znów zanikają i w momencie, kiedy zapada ciemność, ryby się rozpływają i udają na zasłużony odpoczynek.
Zawsze zadowoleni i wypoczęci
Odwiedzając tę rzekę już parokrotnie, zawsze jesteśmy obdarowani pięknymi rybami. Uwielbiam wracać w to miejsce. Otaczająca nas przyroda na miejscu, te wschody i zachody słońca zapierają dech w piersiach. Latem możemy się spodziewać w lesie pięknych grzybów i jagód. Za każdym razem rzeka nas zaskakuje czymś nowym i przyciąga jak magnes. Dlatego jest dla mnie tak magiczna. Pewnie nie raz jeszcze tam wrócimy, ale cały czas szukamy nowych wyzwań i już w naszych głowach zagościł plan pojechania na jazie kilkadziesiąt kilometrów jeszcze wyżej na tę samą rzekę. Już się nie mogę doczekać i życzę Wam samych udanych wypraw wędkarskich w zgranym składzie.
Autor tekstu: Robert Majchrowicz