Pamiętam dokładnie moją pierwszą wyprawę na zimowe pstrągi. Jako młody chłopak, wychowany nad nizinnymi, mazowieckimi wodami, między grudniem a marcem łowiłem głównie okonie spod lodu. Pewnego dnia jednak wszystko się zmieniło. Jedna wyprawa, pierwszy potokowiec, złowiony w magicznym otoczeniu dzikiej rzeki, meandrującej przez pokryty białym puchem las sprawiły, że sprzęt podlodowy spoczął na dnie szafy na długie lata. Od tej pory wraz z nadejściem nowego roku, do pierwszych podrygów wiosny w mojej głowie jest miejsce na tylko jeden gatunek, pstrąg potokowy!
Debiut nad zimową rzeką poprzedziły miesiące kompletowania sprzętu i wiedzy, którą to chłonąłem jak gąbka, czytając jednym tchem każdą kolejną publikację doświadczonych pstrągarzy. Opowieści o wielkich, wręcz egzotycznie kolorowych rybach, zdjęcia malowniczych rzeczek w puszystej, śnieżnej scenerii oraz woblerów, arcydzieł struganych w różnych zakątkach kraju, będących kwintesencją historii polskiego, wędkarskiego rękodzieła. Obraz tych przynęt „z duszą” zapadł w mą pamięć tak mocno, że mimo upływu lat, klasyczny wobler ze sterem, do tej pory jest moją przynętą pstrągową numer jeden. W okresie zimowym praktycznie jedyną, jakiej używam. Taki wybór to oczywiście nie tylko moje „widzimisię”, jego skuteczność potwierdzają z każdym sezonem ryby.
GDZIE SZUKAM PSTRĄGÓW W PEŁNI ZIMY?
W lutym pstrągi łowię zazwyczaj w małych rzekach, wijących się między łąkami pełnymi trzcin, porastających rozległe torfowe grzęzawiska. Leśnych fragmentów rzek z klasycznymi miejscówkami jak zwaliska czy podmyte korzenie drzew jest tu jak na lekarstwo, ale nie ubolewam nad tym w ogóle. Tego typu odcinki rzek wolę odstawić na cieplejsze miesiące, by teraz skupić się na bardziej leniwych i pozornie nieco nudnych miejscówkach, w których liczę na spotkanie z tymi najbardziej okazałymi kropkowanymi wojownikami.
Ciąg dalszy artykułu autorstwa Kamila Grzelaka na stronie 14 WŚ 01/2020.
Zachęcamy również do prenumeraty Wędkarskiego Świata – szczegóły tutaj.