Search
Close this search box.
Search
Close this search box.

Dwie godziny

dwie-godziny

Piękna pogoda nie daje mi spokoju i choć nadmiar obowiązków nie ułatwia zadania, w końcu udaje mi się wyrwać nad rzekę. Niespełna dwie godziny dzielą mnie od zmroku, ale pełny optymizmu jadę nad Wartę. W myślach jak mantrę powtarzam słowa mojego przyjaciela znad Odry, który wyznaje zasadę, że lepiej przez godzinę łowić w dobrym miejscu i o dobrym czasie, niż bez efektów włóczyć się cały dzień nad rzeką.

Skuteczność, wygoda i nuta ekscytacji wynikająca ze spontaniczności. Chyba właśnie za to pokochałem wieczorne wizyty nad rzeką. Niewielkie oczekiwania, które potrafią przerodzić się w krzyk radości, i wędka, której nigdy nie wyciągam z bagażnika. Tak! Każdy, kto kiedykolwiek uciekał w ten sposób od otaczającej rzeczywistości, zrozumie, jakie uczucie towarzyszy nieplanowanej przygodzie. Tej, która ogranicza się do spojrzenia na rzekę i wykonania kilku rzutów na napływ, oraz tej pełnej niespodzianek i brań, które skutecznie podnoszą adrenalinę.

JECHAĆ JAK PO SWOJE

Odległość łowiska od domu odgrywa kluczową rolę podczas wieczornych wypraw. Gdyby dojazd nad rzekę zajmował mi dłużej niż 30 minut, moje spontaniczne ucieczki nad wodę nie miałyby sensu. Tak więc poświęcam uwagę każdej niepozornej ostrodze i staram się wykrzesać z niej tyle, ile to możliwe. Zaskakujące jest, że to właśnie mało atrakcyjne główki potrafią obdarzyć największą rybą. Jednak czym byłoby łowienie kleni bez ciekawych dla oka przelewów? Doświadczenia znad wody nauczyły mnie, że nad Wartą każde miejsce może okazać się dobre, ale tylko niektóre regularnie pozwalają osiągać dobre wyniki. Takich miejsc się trzymam i odwiedzam je za każdym razem, gdy najdzie mnie ochota.

Ciąg dalszy na stronie 30 WŚ 05-06/2020.

Zachęcamy również do prenumeraty Wędkarskiego Świata – szczegóły tutaj.

Zobacz też:

ZOBACZ TAKŻE

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *