Wędkarstwo to pasja, która łączy miłość do natury z rywalizacją i dążeniem do osiągnięcia osobistych celów. Historia pewnego wędkarza, który starał się pobić rekord Polski, doskonale ilustruje, jak nieprzewidywalne mogą być losy wędkarzy. Mimo tego, że nasze wyjście nad wodę początkowo nie wydaje się owocne, to wystarczy jeden moment, aby się to zmieniło. Dziś przytoczymy historię, która wydarzyła się kilka dni temu na łowisku Żywiec SO2. Posłuchajcie…
Przygotowania do niedzielnego wędkowania
Bohaterem naszej opowieści jest Pan Janusz – doświadczony wędkarz, który zrobił wszystko, co w jego mocy, aby jak najlepiej przygotować się do niedzielnej wyprawy na ryby. Już dzień wcześniej sporządził swoją specjalną zanętę, gotując ziarna pęczaku z dodatkiem kurkumy i cukru wanilinowego przez niemal godzinę. Całą noc czekał, aż zanęta będzie gotowa, mając na celu złowienie linów. Nad wodą zameldował się jeszcze przed wschodem Słońca, przygotował swoje zestawy i posłał je odpowiednio na 40 i 60 metr od brzegu.
Długie oczekiwania na pierwsze branie
Pan Janusz musiał uzbroić się w cierpliwość, gdyż pierwsze brania zaczęły się dopiero około godziny 9:00. Na dalszy haczyk wpadały głównie jazie mierzące do pół metra, a na bliższy – małe karpie i leszcze. Sytuacja zmieniła się, gdy po południu dołączyła do niego żona i wspólnie rozpalili grill. „Wróciłem do przynęt, które na początku zasiadki przyniosły brania. Dzięki nim, na dalszym dystansie, w ciągu godziny złowiłem około 35 jazi” – relacjonował p. Janusz.
Niestety, bliższy zestaw wciąż nie przynosił oczekiwanych efektów – „wędka stała jak zaczarowana”. Wędkarz postanowił zakończyć wędkowanie, ale okazało się to przedwczesne. „Gdy zacząłem składać krzesło, zobaczyłem branie na wędce postawionej na bliższym dystansie. Po zacięciu poczułem, że ryba jest ładna”.
To mógł być rekord Polski
Podczas wędkarskiej przygody pan Janusz początkowo myślał, że złowił dużego leszcza, jednak ryba, która zaczęła ryć pyskiem w dno, wzbudziła jego wątpliwości. Gdy ujrzał ją pod powierzchnią, zawołał do żony, by przygotowała podbierak, bo miał lina, który mógł być rybą jego życia.
Po podebraniu ryby nie mógł uwierzyć własnym oczom – lin okazał się ogromny. Dotychczas łowił liny w przedziale 20-40 cm, a czasami zdarzała się 50–tka, ale ten miał aż 61,5 cm długości. Niestety, pan Janusz nie miał przy sobie wagi, by sprawdzić, czy udało mu się pobić rekord Polski wynoszący 4,64 kg. Szukał wagi wśród kolegów, ale nikt jej nie miał. „Być może ten okaz byłby cięższy do oficjalnego rekordu Polski? Tego już się nigdy nie dowiem” – zastanawia się wędkarz.
Pan Janusz to typowy janusz i kompletny kretyn. Mógł wziąść rybę do domu i zważyć.Tacy kretyni to nie wędkarze.Okaleczają ryby które i tak nie wiadomo czy przezyją po uszkodzeniu haczykiem przewodu pokarmowego. Wątpię w ogóle czy janusz złapał cokolwiek ale napisać łatwiej niż złapać..