Styczeń większości spinningistom kojarzy się z poszukiwaniem ryb z płetwą tłuszczową. Tak też jest i w moim przypadku.
Odkąd pamiętam, sezon rozpoczynałem na pomorskich rzekach. Patrząc na to z perspektywy czasu, muszę przyznać, że nie jest łatwo być w naszym kraju trociarzem. Najczęściej start sezonu to jedno wielkie rozczarowanie. Wynika ono ze zderzenia się oczekiwań ze smutnymi realiami. Od końca lat 90. ubiegłego stulecia ryb w rzece jest dużo mniej niż być powinno. Kiedyś głównym problemem było masowe kłusownictwo, które dziesiątkowało stado. Jakby tego było za mało, pojawiła się jeszcze choroba, która zaatakowała większość ocalałych z pogromu troci. W ostatnich latach główną zarazą znowu okazały się działania ludzkie, a konkretniej rybackie odłowy. Obowiązująca w Polsce strefa ochronna 500 m od ujścia rzeki jest niewystarczająca. Jeżeli do tego dodamy jeszcze zniesienie limitu na troć wędrowną, z jednoczesnym zakazem połowu dorsza… Wiadomo, co się stało. Rybacy przerzucili się na niczym nieograniczony odłów ryb wstępujących na tarło z morza do rzek.
Ciąg dalszy artykułu autorstwa Pawła Mireckiego na stronie 20 WŚ 01/2022.
Zachęcamy również do prenumeraty Wędkarskiego Świata – szczegóły tutaj.