Bombka podjeżdża pod wędkę. Trzymasz żyłkę w palcach, popuszczasz ją biorącej rybie. Jedzie raz, drugi i trzeci. Staje bez ruchu. Sekundy dłużą się w nieskończoność. Pytanie – jest jeszcze czy już się ukłuł? Ale nie, opuszczony sygnalizator znowu podskakuje w górę, palce oddają żyłkę. Sandacz wziął, odjeżdża…
Sandacze z gruntu na martwą rybkę. Niby takie to proste. Zarzucić gruntówkę z ukleją na haczyku i czekać na branie. Nic bardziej mylnego. Na pierwsze złowione tą metodą sandacze przyszło mi długo czekać. Nie miałem nikogo, kogo mógłbym podpatrywać ani od kogo się nauczyć. Wszyscy dookoła mnie łowili sandacze na spinning z opadu i na woblery. Także z naszych łamów temat zniknął. Wędkarski mainstream zapomniał o tradycyjnym trupku, a tymczasem jest to przynęta, na którą sandacze łowi się i będzie się łowiło od początku do końca świata.
Zapraszam na stronę 60 WŚ 10/2016, gdzie znajdziecie mój artykuł na ten temat.