Moja przygoda z boleniami zaczęła się stosunkowo późno. Być może spowodowane to było pozorną trudnością w połowie tego gatunku. Co prawda na początku zmagań towarzyszył mi spinning, ale poniższy tekst będzie dotyczył, w moim mniemaniu, wyższej szkoły jazdy czyli oczywiście metody muchowej.
Muszkarstwo pochłonęło całe moje wędkarskie życie i stawia przede mną coraz to nowe wyzwania zgodnie z postanowieniem, aby złowić każdy gatunek występujący w Polsce, właśnie tą metodą. Czas spędzony nad wodą nigdy nie jest stracony. Obserwacja przyujściowych odcinków rzek nizinnychi żerujących boleni dała mi nadzieję na zastosowanie muchówki. Szczególnie, że były to wyjścia do rojących się chrustów czy jętek. Problem był w tym, że pomimo ostrego wylotu owadów, bolenie nie zawsze zbierały jez powierzchni. To jedna z przyczyn, dlaczego droga do wygranej nie była prosta. Zmieniając kolejno pory dnia i podając naprzemiennie mokre i suche muchy w końcu trafiłem na magiczną godzinę. Recepta na sukces?
Ciąg dalszy artykułu autorstwa Wojciecha Ożóga na stronie 64 WŚ 8/2019.