Stoję na zakończeniu szybkiej, płytkiej rynny. Rozlewa się ona w duży, głęboki dół z charakterystyczną cofką przy burcie. Nagle zauważam małą skaczącą żabę. Już wiem, jaką wybiorę przynętę. Jak zwykle na pstrągach moją inspiracją będzie przyroda.
Kwiecień to mój ulubiony miesiąc sezonu pstrągowego. Ryby biorą bardzo dobrze. Odzyskały straconą przez tarło i zimę masę i są w dobrej kondycji. Dodatkowym plusem jest często wspaniała pogoda i dostępność brzegów. Już za miesiąc rzeki porośnie pokrzywa, wysoka trawa i wiele innych roślin, utrudniających nam swobodne poruszanie się brzegiem rzeki. Właśnie w kwietniu przydarzył mi się na pstrągach dzień, którego nigdy nie zapomnę…
KWIETNIOWE ELDORADO
Zameldowałem się nad rzeką wcześnie rano. Cały dzień miała być słoneczna pogoda, dlatego liczyłem na brania w pierwszych godzinach, dopóki słońce nie wychyli się mocno zza horyzontu. Tak zwana lampa nie sprzyja dobrym braniom pstrągów. Kilka dni wcześniej dostałem informację o początku tarła minoga strumieniowego. Minogi nie przeżywają tarła i po złożeniu ikry martwe spływają wraz z prądem, stanowiąc nie lada pokarm dla żerujących pstrągów potokowych. W pudełku miałem już specjalnie przygotowane na tę okoliczność czarne, około 8-centymetrowe jigi przypominające minogi. Fragment rzeki, który wybrałem, pozwalał na łowienie z prądem. Stanąłem przy pierwszej miejscówce. Był to głęboki dołek nieopodal szybkiej i płytkiej rynny. Wykonałem daleki rzut, a kiedy jig znalazł się na skraju szybkiej wody i głębokiego dołka, nastąpiło branie. Ryba była duża, na nasze warunki wręcz wielka – mierzyła 58 cm. Już wiedziałem, że trafiłem w moment i przynętę.
Ciąg dalszy artykułu Dawida Kaszlikowskiego na stronie 54 WŚ 04/2020.
Zachęcamy również do prenumeraty Wędkarskiego Świata – szczegóły tutaj.
Zobacz też: