Dzisiaj zabiorę Was na jazie w małej skali. Nad wodę, którą w niektórych miejscach można niemal przeskoczyć. Natomiast same jazie, a czasem również klenie z takiej wody, potrafią zaskoczyć swoim rozmiarem.
Zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy zaczynałem przygodę z pstrągami. Podczas kwietniowego spaceru z wędką po „górskim” odcinku niewielkiej rzeki, spostrzegłem zawieszone w toni sylwetki sporych ryb. Szerokie, z czerwonymi płetwami brzusznymi. To przecież jazie! Stały pod nawisem gałęzi bzu, co jakiś czas podnosząc się majestatycznie ku powierzchni. Odruchowo posłałem tam przynętę, jednak cienie w mgnieniu oka gdzieś się rozpłynęły. Zapomniałem o nich na jakiś czas, ale podczas kolejnej wyprawy coś miękko „usiadło” na prowadzonego skokami wzdłuż burty czarnego jiga. Kotłując się zajadle, wyszło ku powierzchni i dojrzałem cielsko mieniące się starym srebrem i karminowymi płetwami. Cieszyłem się jak dziecko, bo taki jaź z tej wody był dla mnie czymś szczególnie cennym. Od tamtego czasu zacząłem łowić je tam świadomie.
WYMAGAJĄCY GRACZ
O ile jazie, które łowię na nizinnych odcinkach rzek, nie sprawiają „kłopotów” i kiedy dobrze żerują, są stosunkowo łatwe do przechytrzenia, o tyle te „górskie” w klarownej, prześwietlonej wodzie są bardzo ostrożne i wymagają znacznie więcej myślenia i wysiłku.
Ciąg dalszy artykułu autorstwa Piotra Gołębia na stronie 18 WŚ 04/2020.
Zachęcamy również do prenumeraty Wędkarskiego Świata – szczegóły tutaj.