Brodząc w łososiach
Zagęszczenie łososi w rzekach Kolumbii Brytyjskiej jest dla przybysza z Europy wprost niewyobrażalne. Żywe dno Tegoroczne lato było w Ameryce Północnej równie gorące jak w Europie. Dopiero w drugiej połowie października ciemną zieleń starego cedrowego lasu, porastającego strome zbocza głębokiego, górskiej doliny, ożywiły rosnące plamy żółknących klonów w ciepłych barwach kanadyjskiej jesieni. Meandrujący na dnie doliny zimny, krystalicznie czysty strumień Chilliwack, lewobrzeżny dopływ jesiotrowej rzeki Fraser, niósł w tym czasie wyjątkowo mało wody, świecąc jasnymi plamami odsłoniętych otoczakowych przykos i suchych koryt swych licznych odnóg. Siedmiu uczestnikom wyprawy „Wędkarskiego Świata” do Kolumbii Brytyjskiej, którzy właśnie przeprawiali się na drugi brzeg szeroko rozlanej płani, wartka woda sięgała zaledwie do kolan. Trudno było jednak skupić się na samej przeprawie, ponieważ kamieniste dno strumienia żyło! Ciemne, wydłużone cienie przesuwały się powoli pod prąd, inne, nieruchome, wystrzeliwały nagle spod nóg, pozostawiając na powierzchni wody długą, spienioną smugę. Łososie! Setki, tysiące dużych ryb wędrujących w…
Bornholm
U nas trocie łowi się w rzekach. W bliskiej Skandynawii równoprawnym trociowym sportem jest łowienie w morzu. Łowi się na spinning, trolling na muchę i spidolino z muszkami i robakami na haczyku. Wędkuje się z brzegu i łodzi. Trociowanie brzegowe w morzu jest najtańsze i najbardziej ekstremalne. Można powiedzieć, że ten sposób łowienia troci polega na łamaniu sobie nóg na potwornie dziurawych skałkach i dotarciu do miejsca, gdzie w zasięgu rzutu będzie trotka. Idealna głębokość łowienia to 1,5–3 m. Dobrze, jeśli wśród podwodnych, ciemnych skałek i otoczaków widać jasne łaty piachu. U nas niełatwo znaleźć łowisko z odpowiednim dnem. Jednak w Wisełce, w Kołobrzegu (na zachód od ujścia Parsęty) i w Orzechowie pod Ustką znajdziemy miejsca dogodne do trociowania i nie tak trudne jak na Bornholmie, gdzie miałem okazję łowić w grudniu z ekipą Andrzeja Zduna. Bornholmskie skałki… …porasta morszczyn. Sfalowana woda wymywa z niego robaki, którymi żywią się trocie.…
Wpaść na Czeremosz
Grzechem jest nie wykorzystać miejsca w samochodzie, gdy samochód ten jedzie w nieznane i na dodatek wiezie dobre towarzystwo. Z każdej bowiem podróży można przywieźć coś nowego i cennego. Poznać kogoś na dzień albo na lata, złowić jakąś rybę bądź tylko otrzeć się o coś, co będzie tematem następnej wyprawy. Zapakowałem się więc bez wahania do auta Darka Małysza, który wraz z Wierką – rodowitą Ukrainką prowadzącą od kilku lat darkowe interesy, jechał na Wschód szukać nowych kontaktów handlowych. Trasę wyprawy zaplanowaliśmy w ten sposób, aby zwiedzić Czeremosz, którego dźwięczna nazwa odpowiada jego urodzie, a wieść gminna od stu lat donosi o wielkich huculskich głowacicach. Czasu mieliśmy „niemnogo”, dwa dni – ot tyle, aby z okien samochodu popatrzeć na rzekę i w kilku miejscach rzucić spinningiem. 20 godzin w plecy Pierwszym niecodziennym przeżyciem jest przejście graniczne. Ukraina to duży, 50-milionowy kraj, co – niestety – widać na granicy. Normalny czas…
Wyprawa Po 2 sumy
Czy można nie cieszyć się z 80-kilogramowego suma? Można – gdy Twój „kolega” kwadrans wcześniej złowi trzycyfrówkę… To była mała, kameralna wyprawa – Maciek Rogowiecki, Paweł Netiacha i ja. Celem była wizyta w austriackim wallerkampie (czyli obozie łowców sumów), gdzie pod opieką przewodnika mieliśmy spróbować miejscowych technik łowienia sumów, a także rozpoznać warunki łowiska i bazy turystycznej pod kątem przyszłych wypraw wędkarzy z Polski. Jadąc do Włoch, nawet nie przypuszczałem, że jeden z czterech dni spędzonych w delcie Po zajmie 1. miejsce w mojej wędkarskiej kronice. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele – ubiegłoroczna, pionierska wyprawa moich przyjaciół – Roberta Zawarskiego i Maćka Jagiełły pokazała, że Po – czyli włoski Pad – jest rzeką wielką i trudną, nie gwarantującą suma nawet takim sumowym tuzom jak Maciek, który – nawiasem mówiąc – może się pochwalić jedynym złowionym tu w ciągu ostatnich 20 lat jesiotrem. Regułą bowiem jest, że najtrudniej dobrać się do…
Latający Holender
Już za 5 minut będzie wolno łowić szczupaki. Wcześniej lepiej nie afiszować się zbytnio ze szczupakowym sprzętem, bo u nas uważane jest to za naruszenie Regulaminu, a w najlepszym razie za niezgodne ze zwyczajem pozwalającym łowić szczupaki dopiero po 1 maja. I nie pomaga zwykle tłumaczenie, że się wypuszcza, gdyż dla większości wędkarzy będzie to tłumaczenie zupełnie niezrozumiałe. Są jednak kraje, w których szczupaki łowi się na okrągło, a piszę te słowa na gorąco po powrocie z takiego kraju. Do Holandii jechałem podkręcony opowieściami Maćka Jagiełły o zasandaczonym i zaszczupaczonym ujściu Renu, więc i nadzieje miałem spore. Tym razem los rzucił nas jednak do krainy nieprzyjaznej dla człowieka o jakiejkolwiek wrażliwości estetycznej, bowiem północna Holandia z tysiącami hektarów wydartych morzu to kraj najbrzydszy na świecie. Trudno tu znaleźć pędź ziemi nieprzetworzonej przez człowieka, nie sposób zobaczyć jednego naturalnie rosnącego drzewa, krzaczka, czy choćby kawałka dzikiej wody. Wszędzie rolniczo-przemysłowy industrial z…
Tammisari – Przyjazny archipelag
Już z okien samolotu Finlandia nie pozostawia złudzeń, że woda i ryby oraz drewno muszą być dla jej mieszkańców największym bogactwem. Pierwsze wrażenie jest płaskie i szarozielone. To nie górzysta i surowa przyroda Szwecji. Tu raczej wyczuwa się spokój i monotonię naszych mazurskich krajobrazów – tylko że miejscami dominacja szarych oczek nad zielonymi plamami jest niespotykana na naszym podwórku. Byłem w Finlandii pod koniec września i poza spodziewaną obfitością wody (bo w końcu, jak nie tu, to gdzie) największe wrażenie zrobiła na mnie soczysta zieleń, nie zduszona letnim kurzem i nie pomalowana jeszcze jesiennymi chłodami. Zanim jednak skosztowałem trochę tych bogactw z wędką w ręku, prosto z lotniska pojechałem do Vaaksy. Vaaksy i mieszczącą się tu fabrykę Rapali zna każdy szanujący się Fin. Pierwsze, co uderza i co różni fińskiego potentata od innych renomowanych producentów woblerów, to metry i hektometry pociętej w klocki sprasowanej balsy i cedru. Z tej pierwszej…